Może Estera

Autor: Katia Petrowska

Opowieść Petrowskiej o losach jej żydowskiej rodziny przypomina wyciąganie kart z talii pamięci. Dobrze potasowanych kart, z których autorka układa eleganckiego pasjansa.

O zmarłych muszą opowiedzieć żywi

Pradziadek Katii — Ozjel był nauczycielem i dyrektorem internatu dla głuchoniemych dzieci w Warszawie. Głównie sierot, ale nie tylko. Miał tak dobre wyniki, że drukowano o nim artykuły w prasie żydowskiej, a zadowoleni rodzice słali listy z podziękowaniami. Oskarżony o szpiegostwo na rzecz Austrii, po zwolnieniu z więzienia wyjechał z rodziną do Kijowa.

Jego córka — Roza kontynuowała rodzinną tradycję, jako dyrektorka kijowskiej szkoły dla głuchoniemych, a podczas wojny — po ucieczce na Ural — dyrektorka domu sierot, dla których z poświęceniem zdobywała żywność. Tylko to się wtedy liczyło.

W 1989 roku w Warszawie Katia kupiła płytę z Gwiazdą Dawida na okładce – „Żydowskie piosenki Wschodniej Europy”. Po powrocie do Kijowa podarowała ją babci Rozie, która nagle zaczęła śpiewać w jidysz. I pewnie prezent ów był dla niej niczym cacko z utraconego, nieistniejącego świata.

Druga babcia Katii — Rita (Rebeka) miała piękne, gęste, ciemnoblond włosy. Uczyła przedmiotów ideologicznych w szkołach zawodowych. Była surowa, niesprawiedliwa, a poza tym niespokojna i chorowita. Jako siedmioletnia dziewczynka, podczas odeskiego pogromu była świadkiem śmierci swego brata.

Prababka autorki — tytułowa Może Estera w sierpniu 1941 roku została w Kijowie. Uciekający krewni nie mogli zabrać ze sobą ledwie poruszającej się, starej kobiety. Nie tylko jej dalszy los jest niepewny, także imię.

Zmarli są żywym potrzebni

Dzięki nim Katia dotarła do mieszkającej w USA krewnej — Miry, która mówiła biegle po niemiecku — językiem literackim, eleganckim, przedwojennym, „[…] jakby słyszało się przy tym trzaski gramofonu albo szelest celuloidu”. A potem okazało się, że jedyny rabin (o imieniu Viktor), jakiego znała Katia, był rabinem Miry. I tak oto w jej życiu zagościły Pokój i Zwycięstwo.

W wieku trzydziestu lat Katia nauczyła się niemieckiego, a jej brat hebrajskiego. Oboje z miłości. Ona do mężczyzny, on judaizmu. Został ortodoksyjnym Żydem. Hebrajski i niemiecki… dopełnienie żydowskiego losu. Katia napisze: „Wspólnie, mój brat i ja, osiągnęliśmy za sprawą tych języków równowagę wobec naszego pochodzenia”.

W Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie Katia odzyskała dom. Tamtejszy pracownik wyciągnął stosowny segregator i pokazał zdjęcie przedwojennej ulicy Ciepłej, na którym (co za szczęście!) utrwalone zostały dwa budynki, w tym rodzinny pod numerem szesnastym.

„Może Estera”… O tym, co pełne i fragmentaryczne, pewne i tylko możliwe — każdym wartościowym strzępku Pamięci, dla którego słowo drukowane jest jak stop miedzi z cyną. Czyni je wiecznym.

Czy pasjans Petrowskiej wyszedł? Oceńcie sami.

Aleksandra Buchaniec-Bartczak

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dodaj komentarz