Prośba o kadisz

Wspomnienie o ks. Stanisławie Musiale SJ (1938-2004)

1 maja br mija 75. rocznica urodzin ks. Stanisława Musiała. Z tej okazji publikujemy tekst Janusza Poniewierskiego: „Prośba o kadisz”.

,,Moim najgłębszym marzeniem jest, żeby nad moją trumną Żydzi odmówili kadisz. Wtedy mógłbym w pełni nazwać się katolikiem, bo katolickość to «całość» (…), korzenie żydowskie i wyrastające z nich pędy − chrześcijaństwo” (Stanisław Musiał SJ, ,,Kadisz za księdza”, [w:] tenże, ,,Czarne jest czarne”, Kraków 2003).

To wyznanie zdumiewające w ustach katolickiego księdza, jezuity uformowanego przed II Soborem Watykańskim, syna polskich chłopów. Muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy przeczytałem te słowa, potraktowałem je jako piękną deklarację − coś w rodzaju horyzontu, do którego powinniśmy zmierzać, ale przecież i tak wiadomo, że nigdy tam nie dojdziemy.

A potem przyszła wiadomość o śmierci ks. Stanisława Musiała (5 marca 2004). I jego pogrzeb prowadzony przez kard. Franciszka Macharskiego. I oto na katolickim cmentarzu zabrzmiały słowa żydowskiej modlitwy za zmarłych: ,,Niech Pan Miłosierdzia ukryje go w cieniu swych skrzydeł na wieki i niech zwiąże jego duszę węzłem życia” (El male rachamim).

I stało się tak − przynajmniej na chwilę − jakby historia Kościoła wróciła do swoich początków: ,,Bo katolickość to «całość», korzenie żydowskie i wyrastające z nich pędy − chrześcijaństwo”.

*

Stanisław Musiał przyszedł na świat 1 maja 1938 roku w Łososinie Górnej. I − jak to potem podkreślał z pewnym zdumieniem − od najwcześniejszych lat wychowywał się ,,w atmosferze prymitywnego antysemityzmu południowej Polski”. Właściwie nie wiadomo, skąd wzięła się w nim ta niezwykła wrażliwość na dialog z Żydami. Wpłynęły na to, bez wątpienia, doświadczenia lat wojny. ,,To mógł być rok 1942, miałem może cztery lata − wspominał. − Do naszego domu w Łososinie Górnej koło Limanowej zapukał znajomy Żyd. Prosił o pomoc. Mama przygotowywała mu jakąś paczkę z jedzeniem, gdy nadjechali granatowi policjanci i niemieccy żandarmi. Ojciec zdążył uciec, została tylko mama, dziadek, my − troje dzieci, i ten Żyd, który nie chciał uciekać.

Za pomoc Żydowi mieli nas rozstrzelać. Ustawili nas wszystkich, tak mi później opowiadano, w szeregu przed domem. I wtedy − to pamiętam − wiedziony jakimś dziecięcym instynktem, rzuciłem się i złapałem za nogi Niemca, który dowodził. On się wzruszył. (…) powiedział, że zostawił podobnego synka w Niemczech… Więcej: odtąd co roku, do końca wojny, przynosił mi na święta kolorowe cukierki (…).

A tego Żyda, któremu chcieliśmy pomóc, przywiązali do konia, powlekli przez wieś i zabili…”  

Ten obraz utkwił mu w pamięci na zawsze.

Niemniej, musiało jeszcze upłynąć przeszło czterdzieści lat, żeby obudziło się w nim to bardzo szczególne powołanie: być rzecznikiem i głosem świata, którego już nie ma. 

Pierwszym etapem na tej drodze było małe seminarium prowadzone przez jezuitów. Musiał trafił tam poniekąd przez przypadek (jego nauczycielka, pani Maria Odziomek, rozesłała do różnych zakonów − między innymi do redemptorystów − listy z prośbą o przyjęcie Staszka do małego seminarium. Odpowiedzieli jej tylko jezuici. Po latach ks. Musiał tak to komentował: ,,Aż mi ciarki przelatują po plecach, gdy sobie pomyślę, że o mały włos byłbym teraz współpracownikiem o. Rydzyka”). Z tego małego seminarium − zlikwidowanego wkrótce przez komunistów (1952) − w sposób naturalny trafił do zakonu św. Ignacego Loyoli . Był wówczas tak młody − miał 14 lat − że potrzebował specjalnej dyspensy, żeby rozpocząć nowicjat w Starej Wsi.

Stanisław Musiał przeżył w tym zakonie ponad 50 lat. Dziś jezuici kojarzą się nam z tzw. Kościołem otwartym i z dialogiem międzyreligijnym. Ale wtedy formacja, którą przechodzili młodzi jezuici − i chyba nie tylko oni! − była dość tradycyjna (czytaj: mało ekumeniczna). Kiedy na przykład ksiądz Stanisław − jeszcze jako uczeń małego seminarium w Nowym Sączu − chciał zobaczyć od środka zbór protestancki, usłyszał od swego jezuickiego wychowawcy, że ,,popełni grzech ciężki, bo to będzie udział w obcym kulcie”.

Młodego jezuity Musiała nic nie ciągnęło do Żydów ani do ekumenizmu. On chciał się zajmować filozofią. Po święceniach kapłańskich (1963) wyjechał na dalsze studia do Rzymu i Monachium. I choć nigdy nie ukończył pracy doktorskiej, świetnie poznał za to Europę Zachodnią, gdzie mieszkał − z niewielkim przerwami − przez dwadzieścia lat (między innymi we Włoszech, w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i Austrii). 

Może właśnie wtedy zachwycił się Biedaczyną z Asyżu? Często powtarzał, że woli go od założyciela jezuitów, bo: ,,Świętego Ignacego można szanować, ale kochać go, tak jak świętego Franciszka, nie można”. Może właśnie wtedy − razem z franciszkańskim stylem życia: ubóstwem i brakiem zainteresowania tytułami naukowymi i kościelnymi godnościami − rozwinęła się w nim ta szczególna otwartość na ludzi?

Drugim etapem w tym szukaniu miejsca, które w Kościele katolickim wyznaczył mu Pan Bóg, była redakcja ,,Tygodnika Powszechnego”. Ksiądz Musiał trafił tam gdzieś około roku 1980 − i od razu stał się wziętym autorem. Wielu czytelników do dziś pamięta jego reportaż ze strajku w Stoczni Gdańskiej (1980), napisany w tonacji patriotyczno-religijnej. A potem było jeszcze świetne pisarstwo religijne: cykl rozważań zatytułowany przezeń ,,Dwanaście koszy ułomków”. Teksty te − recenzował je Stanisław Obirek − ,,łączy jedno: troskliwość o ocalenie każdego odruchu dobra ludzkiego serca. (…) Pisarstwo o. Musiała uczy dostrzegać pokarm Boży rozproszony w naszym świecie i w naszym kulturowym dziedzictwie, pozwala też nasycić i zaspokoić nasz głód Boga”.   

Autor ,,ułomków” doskonale wiedział, że liczy się tylko miłość. I tego w gruncie rzeczy usiłował nas nauczyć. Na przykład wtedy, gdy cytował św. Izaaka Syryjczyka: ,,Pozwól się prześladować, ale ty nie prześladuj, pozwól się krzyżować, ale ty nie krzyżuj, pozwól, aby ci uwłaczano, ale ty nie uwłaczaj nikomu, pozwól, aby rzucano na ciebie oszczerstwa, ale ty nie rzucaj oszczerstw na nikogo. (…) Osłoń twoim płaszczem tych, którzy błądzą, i zakryj ich − ale jeśli już nie możesz wziąć na siebie ich win, ich kary i ich wstydu, nie przygnębiaj ich”.

To właśnie w ,,Tygodniku” zaczęło się jego zainteresowanie problematyką żydowską. Stało się to − znowu! − poniekąd przez przypadek. Była Wigilia 1985 roku. Redakcja szła złożyć życzenia i podzielić się opłatkiem z kardynałem Macharskim, gdy do drzwi zapukał Bernard Suchecky,  belgijski Żyd (z polskimi korzeniami), dziennikarz ,,Le Soir”. O zajęcie się niespodziewanym gościem Jerzy Turowicz, redaktor naczelny ,,Tygodnika”, poprosił ks. Musiała. A Suchecky przyjechał do Polski, żeby napisać tekst o klasztorze karmelitanek w Oświęcimiu. To właśnie wtedy po raz pierwszy ks. Stanisław Musiał usłyszał, jakim problemem dla Żydów jest obecność zakonnic na terenie Auschwitz.

Tak to się zaczęło. Wkrótce na całym świecie wybuchły protesty środowisk żydowskich, a kardynał Macharski poprosił Turowicza i Musiała o pomoc w rozwiązaniu w tej sprawy. Ksiądz Musiał został jego doradcą, uczestnikiem rokowań w Genewie w sprawie przeniesienia klasztoru karmelitanek z terenu byłego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, wreszcie sekretarzem Komisji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem. Ta problematyka wciągała go coraz bardziej. Zaczął o Żydach czytać, zaczął z nimi rozmawiać…

Wtedy jeszcze wypowiadał się w sposób dość wyważony − był przecież kościelnym urzędnikiem. I zdarzało się, że obrywał − za polski Kościół, za polski antysemityzm. Zachowywał się wówczas niezwykle lojalnie − bronił swojego Kościoła, najlepiej jak umiał (jako obrońca tegoż Kościoła uczestniczył kiedyś w debacie telewizyjnej z prof. Hansem Küngiem).

W pewnym momencie jednak − pod wpływem lektury wspomnień albo spotkań z ludźmi − coś się w nim przełamało. Tak jakby więcej rozumiał (,,Wyobraź sobie życie Żyda, wiecznie tropionego, jego lęk przed każdym szmerem, który mógł oznaczać, że tym razem idą po niego”). Tak jakby poczuł ciężar tamtej, wojennej, obojętności ogółu polskich katolików: ,,Jako chrześcijanin zacząłem się pytać, jak to było możliwe. Jak mój Kościół mógł milczeć? Im jestem starszy, tym bardziej ciąży mi grzech milczenia Kościoła w sprawie Szoa. Nie pozwala mi już na pełny uśmiech…”. 

Zaczął bywać w miejscach, w których obecność katolickiego księdza wcale nie była oczywista (na przykład: na zaproszenie ,,Dzieci Holokaustu” obchodził − wspólnie z nimi − żydowskie święta). Można było go spotkać w marszu w rocznicę likwidacji krakowskiego getta… Na nowo odkrywał, po co żyje. ,,Jeżeli uda mi się chociaż dwie, trzy osoby odwrócić od nienawiści, od prymitywnego antysemityzmu − mówił − to już życie będzie miało sens”.  

To właśnie wtedy powstał głośny tekst, opublikowany w ,,Tygodniku Powszechnym” (1997), ,,Czarne jest czarne” (o antysemityzmie w polskim Kościele), po którym i na niego, i na redakcję ,,TP” posypały się gromy. Ale ks. Musiał już nie potrafił − nie chciał − milczeć ani bawić się w dyplomację. Pisał otwarcie, bez autocenzury: o krzyżach na oświęcimskim żwirowisku, o sandomierskim obrazie przedstawiającym rzekomy mord rytualny, o Jedwabnem i o milczeniu Piusa XII, o problemach związanych z kanonizacją Edyty Stein… Nie zawsze pewnie miał rację, czasem ponosiły go emocje. Jego publicystyka nie była chłodnym wyważaniem argumentów − była raczej krzykiem, biciem w dzwony ,,na trwogę”. 

I za to − za odwagę cywilną i bezkompromisowość − otrzymał nagrodę miesięcznika ,,Press”, tzw. polskiego Pulitzera. Był także laureatem prestiżowej Nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej. Dla wielu (chrześcijan, Żydów i niewierzących) stał się dzięki swym tekstom autorytetem moralnym. Ale nie dla wszystkich. Bo byli i tacy − w większości chrześcijanie, niestety − którzy traktowali go jak… zdrajcę (jeden z hierarchów nazwał go nawet ,,przedstawicielem opcji żydowskiej”) i zwolennika jakiegoś religijnego synkretyzmu.

A przecież ks. Stanisław Musiał był świadkiem Jezusa Chrystusa. I znakomicie rozumieli to ci, z którymi prowadził dialog. ,,Na nazwaniu czarnego czarnym zyskują wszyscy − pisał we wspomnieniu o nim, opublikowanym w żydowskim miesięczniku ,,Midrasz” Konstanty Gebert. − Bo wtedy widać też, że białe jest białe. Staszek pokazał nam «białą» twarz chrześcijaństwa. Chrześcijaństwa, które nie tylko zasługuje na szacunek należny każdej wierze, ale budzi uczucie bliskości, zaufania. Chrześcijaństwa, od którego można się uczyć. Już za to samo jesteśmy mu wdzięczni”.

Był katolikiem integralnym − jednym z tych, który naprawdę uwierzył w katolickość Kościoła i wyciągnął z tego wnioski. ,,Dopiero judaizm − pisał − daje Kościołowi pełnię jego katolickości, powszechności. Nie chodzi tutaj o powszechność horyzontalną, obejmującą wszystkie narody, ale o tę wertykalną, zgodną z historią zbawienia: o Izrael, ten wybrany przez Boga, i o nas, pochodzących z pogaństwa. O taką katolickość chodzi. Można powiedzieć, że bez Izraela zabrakłoby Kościołowi katolickości”.

Prośba o kadisz była logiczną konsekwencją jego wiary. 

Tekst opublikowany pierwotnie w 2004 roku w „Studiach i Dokumentach Ekumenicznych”. 

Dodaj komentarz